Podróż Kuba - "najpiękniejsza ziemia, jaką kiedykolwiek widziały moje oczy
Kuba – „najpiękniejsza ziemia, jaką kiedykolwiek widziały moje oczy” – tak pisał Kolumb o Kubie….czy rzeczywiście miał rację? Maj 2008 – zupełnie spontaniczna decyzja – bo o wyjeździe na Kubie już dawno temu zaczęłam marzyć ale akurat w maju nadarzyła się okazja, wiec wykorzystałam.:)
Minęło już kilka miesięcy, wspomnienia powracają, choć w trochę innej formie ale postaram się opisać dokładnie moje wrażenia, które raczej będą wiązać się z ludźmi, kubańskim życiem, bo o zabytkach w przewodnikach można poczytać, a takie relacje podróżników to możliwość bliższego poznania życia.
Wyjazd na Kubie – rajska plaża, super klimat, cudowna wyspa, jednym słowem raj na ziemi.
…hmmm…na pewno w Varadero – miejscowość położona ok. 120km od Hawany, na półwyspie przeznaczonym tylko dla turystów (Kubańczycy mogą tam wjechać aczkolwiek kosztuje to ok. 1/6 ich miesięcznej wypłaty…więc po co? nie mają pieniędzy, żeby oglądać hotele, bo w zasadzie nic poza hotelami w Varadero nie ma…no rzecz jasna cudowna plaża z cieplutką wodą:))
Przylot nad ranem polskiego czasu, w nocy kubańskiego. Po kilku godzinach drzemki, udałam się na spacer po hotelu, porobiłam kilka zdjęć, m.in. jaszczurkom:)
Hawana
Wypożyczyłam auto na 3 dni, bo Kubę najlepiej zwiedzać autem.Od razu udawałam się w drogę do stolicy. 120km – droga w dobrym stanie, ok. 1,5h i jest się na miejscu. Wjeżdżając do miasta, człowiek ma wrażenie, ze domy zaczną się sypać. Przedmieścia naprawdę nie nastrajają optymistycznie, dojechałam do centrum i resztę postanowiłam zwiedzać na nogach. Szybko jednak zasiadłam w bryczce, dając zarobić (ok. 8 euro) młodemu chłopakowi i chcąc usłyszeć trochę o Kubie z kubańskiego punku widzenia. Nie omieszkałam zadać pytania o politykę, o życie na Kubie – „teraz nie słuchamy już Fidela, ale Raul też umie długo gadać, w zasadzie wiele się nie zmieniło” a dlaczego Kubańczycy są mimo wszystko tacy pogodni, uśmiechnięci „ żyje się tylko raz, trzeba się cieszyć” – szkoda, że nasz naród nie podchodzi tak do życia (może mamy za mało słońca? :P).
W trakcie godzinnej przejażdżki usłyszałam wiele ciekawego o Kubie i o życiu – dla mnie, osoby nie pamiętającej komunistycznej Polski – była to taka podróż w czasie – nasi rodzice przeżywali to samo – ale jak opowiadają to tak jak babcia o 2. wojnie światowej – a tutaj na własne oczy zobaczyłam co to znaczy ten ustrój. Chodząc ulicami Hawany starałam się poczuć to miasto, ten klimat. Ludzie siedzący przed domem, na schodach, palący cygara, dzieci, w ładnych mundurkach (bordowe – oznaka uczniów szkoły podstawowej, beżowe – oznaka liceum)…każdy próbuje jakoś zarobić choć jedno peso, wielu przebierańców, sprzedających ręcznie zrobione przedmioty lub gazety (turystom rzecz jasna kilka razy drożej, niż miejscowym)…Hawana – miasto niszczejące, budynki zaniedbane, aczkolwiek pełne życia – niesamowite – tyle życia a w koło ruina…
Następnego dnia udałam się do Trynidadu – każdy przewodnik wysyła tam turystów – po drodze kilka miejscowości, krótki wypad do Parku Narodowego – przepiękny park, pełny królewskich palm no i wodospad „Nicho”– Kubańczycy zachwycają się nim – jednakże dla Polaka, który już widział np. Wodogrzmoty Mickiewicza, ten kubański wodospadzik nie zrobi wielkiego wrażenia – jednakże warto zobaczyć sam Park. Dla mnie głównym wspomnieniem będzie mały chłopczyk na drodze, sprzedający gruszki – zatrzymałam się, poczęstowałam go kabanosem, bułka, kawałkiem ciasta – maluch zaniemówił a oczy miał, jakby nagle znalazł się gdzieś na zupełnie innej planecie – niesamowite (dzieciom nie można dawać pieniędzy, gdyż one wedle rządu nie mogą cierpieć biedy, stąd lepiej podarować długopis itd., mi udało się wcisnąć „po kryjomu” 1 peso:P jako świadków mam palmy, więc nie sądzę, żeby te doniosły na rodziców…)
Trynidad – w zasadzie budownictwo jak w Hawanie, więcej kolorowych budynków, w całym mieście kostka brukowa i targ ręcznie robionych rzeczy – za grosze można kupić piękne lniane pamiątki.
Miałam ochotę zobaczyć jeszcze już zamkniętą fabrykę cukru, jednakże zerwała się taka ulewa – pierwszy raz w życiu nie widziałam nic na odległość 1 metra – dosłownie ściana deszczu – 20min to trwało – człowiek się pyta, jechać dalej czy stanąć – każde wyjście jest ryzykowne – ja jechałam, uciekałam przed chmurami i udało się uciec, jednakże kosztem zobaczenia fabryki cukrowej.
Wracałam już nocą do hotelu, gdy auto, w okolicach prawe przedniego koła zaczęło wydawać dziwne dźwięki, na dodatku kierownica już nie była ustawiona na wprost….trochę strachu ale jakoś dotarłam do hoteli, po drodze wstąpiłam do serwisu, okazało się, że 24godzinny serwis w nocy jednak jest zamknięty i kazano mi pojawić się następnego dnia… a na odcinku miedzy serwisem a hotelem (jakieś 10km) trafiłam kołem na kolejną dziurę i jakby wszystko wróciło do normy…hmm.
Po rannej wizycie w serwisie i potwierdzeniu” tym autem zajedzie Pani dalej niż na koniec świata, a jest godz. 10, wiec o 14 będzie Pani w Pinar del Rio (400km)” wszystkie troski dziwnym trafem odeszły ode mnie, wsiadłam w auto i udałam się do Pinar i rzeczywiście o 14 byłam już na miejscu, a warto dodać, że jeszcze przez całą Hawanę się przebijałam. Niesamowite jak pozytywnie działa kubański uśmiech na człowieka – od razu wszystkie zmartwienia się chowają.
W drodze do Hawany wzięłam dwie dziewczyny, które jechały z Matanzas odwiedzić rodzinę, na przedmieściach one wysiadły a wsiadł czarnoskóry mężczyzna, który chciał się przedostać na drugą stronę miasta, żeby odwiedzić żonę w pracy (okazało się, że to były mistrz w boksie Ameryki Łacińskiej – no cóż, poczułam się bezpiecznie:))…teraz pracuje w fabryce macy – poczęstował mnie, bo codziennie zabiera trochę do domu dla swoich dzieci ( a nasi sportowcy narzekają na niskie stypendia…)…żona pracuje w szkole medycznej, uczy rosyjskiego, Rojillo (to jego imię) stwierdził, że z chęcią pojechałby na wycieczkę do Pinar, bo był tam ostatnio ponad 20 lat temu. Pogadał trochę z żoną , ja wyciągnęłam ostatnie cukierki i dałam dzieciom i udaliśmy się w drogę. Po drodze zahaczyliśmy o park orchidei –Soroa – ponad 2000 gatunków, niestety maj to nie jest dobry okres, bo na styczeń przypada czas kiedy najwięcej gatunków kwitnie, no ale udało się zobaczyć kilka okazów.
Dalej w drogę – autostrada – 6 pasmowa – prawie żadnych aut i w większości brak pasów – jedzie się cudownie… Pinar del Rio – w zasadzie jak każde inne miasteczko ale rzecz jasna warte odwiedzenia ze względu na fabrykę cygar – jednych z najlepszych na świecie – no i tak za kilka pesos zobaczyłam jak robi się cygara:)….rzeczywiście jak na filmach – kobiety zwijające skrzętnie cygara, niektóre śpiące na stołach ze zmęczenia – taka kobieta produkuje ok. 2500 cygar miesięcznie – zarabia ok. 30 pesos ( resztę sami sobie obliczcie – ile rząd zarabia….niesamowite…)
Powrót autostradą – naprawdę wyjątkowe przeżycie – człowiek mknie 150km/h, w koło prawie żadnych aut, od czasu do czasu jakiś koń ( tak, tak, kury, konie, rowery itd. – wszystkie środki lokomocji są dozwolone:)
Hawana – ostatnie spojrzenie, ostatnia przejażdżka po mieście i zakupienie czosnku (kuchnia kubańska jest uboga – główne przyprawy to sól, pieprz i czosnek) a więc chcąc spróbować zakupiłam cały warkocz (połowę dałam Rojillo, który nie posiadał się ze szczęścia, niesamowite, że człowieka można czosnkiem uszczęśliwić, oczywiście co jeszcze miałam pod ręka wrzuciłam do siatki)….takie spotkania, rozmowy z ludźmi sprawiają, że człowiek zaczyna czuć „klimat życia”…Rojillo, przeszczęśliwy, że mógł towarzyszyć nam tego dnia, zaprosił do siebie…no ale niestety, ostatni dzień wypożyczonego autka – nie udało się….ale może następnym razem.
A tak a propos czosnku – jest drobniutki i smakuje troszkę inaczej, nie jest taki ostry i go tak nie czuć:P
Warto o nim wspomnieć, gdy tak przechadzałam się po nim, postanowiłam trochę porozmawiać ze sprzedawcami – tylko artyści mogą tam sprzedawać, potrzebują specjalnego pozwolenia, rzeczy, które sprzedają muszą sami wykonywać. Jedna kobieta, gdy zapytałam ja co oznaczają te plakaty, które wszędzie są porozwieszane (5 twarzy i hasło ”oni powrócą”) ściszonym głosem wyjaśniła mi, że to rząd je rozwiesza, że to pracownicy rządu więzieni w USA) jakakolwiek współpraca podziemna jest prawie niemożliwa, wśród ludzi krążą szpiedzy, każdy się boi cokolwiek zaczynać, ludzie bez nadziei patrzą w przyszłość…..smutno było to słyszeć, jednakże poczułam się wyróżniona, że odważyła się podzielić swoimi odczuciami ze mną
Podsumowując to była niesamowita podróż – krajobrazowo Kuba ma naprawdę wiele do zaoferowania, niestety nie udało mi się zobaczyć wschodniej części wyspy – ale wszystko przede mną. Była to przede wszystkim podróż kulturoznawcza – miałam możliwość poznania wielu ludzi, porozmawiania o życiu, codzienności – na własne oczy zobaczyłam „komunistyczne sklepy”, które świecą pustkami oraz sklepy przepełnione towarem, jednakże dla przeciętnego Kubańczyka pozostają tylko marzeniem. Przykra rzeczywistość a jednocześnie pogoda ducha Kubańczyków, otwartość, uśmiech – niesamowite, naprawdę warto tam pojechać by móc po powrocie docenić możliwość dostępu do Internetu, możliwość czytania wszelakich gazet, możliwość podróżowania…możliwość życia wedle własnego życzenia…
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Ciekawa podróż i fajnie opisana. Życzę poznania i wschodniej części wyspy. Pozdrawiam.
-
¡Oye, mi cuerpo pide salsa....!
-
„ żyje się tylko raz, trzeba się cieszyć” - to chyba sedno....
można się tylko uczyć pogody ducha od tych ludzi......ale oni mają salsę :))) -
moim zdaniem wschod jest krajobrazowo ciekawszy, teren pagorkowaty, bardziej "zalesiony" - fajny opis